MCK Bełchatów - samorządowa jednostka kultury. Koncerty, spektakle, wystawy.
Nasza strona używa plików cookies w celach statystycznych oraz w celu dopasowania usług i treści do oczekiwań użytkowników. Więcej informacji znajduje się w polityce prywatności i regulaminie serwisu. Dalsze korzystanie ze strony oznacza akceptację regulaminu i polityki prywatności.

zamknij

Wspomnienia Pani Otylii

Do szkoły zaczęłam uczęszczać w 1941 roku. Skończyłam siedem klas podstawówki, bo rodziców nie było stać, żeby posłać mnie dalej. Przez dwa lata chodziłam do szkoły w Podjeziorach, pięć następnych spędziłam w Ruszczynie. Dawniej nie było tak jak teraz – w jednej sali uczyły się dwie klasy. Pierwsza i druga razem. Pamiętam, że było nas trzydzieścioro troje.

Mieszkałam na wsi i moja droga do szkoły wiodła przez pola i lasy. Musiałam wychodzić z domu godzinę wcześniej, gdyż do przejścia miałam 5 km.

Nauczycieli mieliśmy bardzo dobrych, lubiłam ich wszystkich i dlatego starałam się osiągać jak najlepsze wyniki w nauce. Muszę powiedzieć, że nieźle mi szło. To się zmieniło w siódmej klasie – zaczęłam dostawać czwórki i tróje, bo zmienili się nam nauczyciele i tych już nie lubiłam. Moją ulubioną lekcją była historia, lubiłam też matematykę. Najgorzej szło mi z chemii – miałam tróję, bo jej nie lubiłam.

W pamięci utkwiła mi wychowawczyni z piątej klasy – pani Teresa Piekarska. Była bardzo fajną i miłą babką. Miała odpowiednie podejście do młodzieży i umiała żyć.

Do szkoły każdy ubierał się w to, co miał, nie było tak jak teraz. Musieliśmy nosić granatowe fartuszki i białe kołnierzyki -  to był strój szkolny. Nie było kolczyków, pierścionków, broszeczek. Żadnych ozdób nie wolno było nosić!

Przerwy pomiędzy lekcjami spędzaliśmy na podwórku – w piłkę żeśmy grali, jak to dzieciaki. Pamiętam, że miałam takie warkocze. Kiedy jeden chłopiec złapał za te warkocze, trzymał je, a inni mówili „wio”. Ja, jak go trzepnęłam tak, że wpadliśmy do ganku i wybiliśmy szybę. Potem była draka, uciekliśmy na podwórko  i odbył się nad nam sąd koleżeński. Dziewczyny szły za mną, chłopcy szli za nim, no i koniec końcem wyszło na to, że musieliśmy po trzy złote za szyby zapłacić. Dzisiaj to jest nic, ale kiedyś rodzicie nie mieli pieniędzy,  na wsi to było różnie. Pamiętam, że mamusię okłamałam, że potrzebuję na książki… No i te trzy złote mi dali. A Tadeusz długi czas nie przynosił tych pieniędzy, bo się bał w domu powiedzieć, a miał ojca nauczyciela, który wprowadził w domu rygor. W końcu inny nauczyciel się tym zajął, wysłał kogoś do niego, no i ojciec się dowiedział i Tadek dostał lanie. Ale trzy złote przyniósł. Mnie uszło na sucho. 

Po przyjściu ze szkoły musiałam pomagać w gospodarstwie – zajmowałam się przepędzaniem krów z jednego pastwiska na drugie. Dopiero po pracy był czas na odrabianie lekcji i naukę. Czasami znajdowaliśmy chwilę na zabawę. Wtedy grałyśmy w klasy. Rysowałyśmy kratki, kółka i skakałyśmy. Grałyśmy też w piłkę, w palanta. Po drzewach się skakało… 

Pamiętam również swoją pierwszą sympatię. Był to jednak bardziej kolega niż chłopak. Po szkole rzadko się spotykaliśmy.  Mieliśmy inne zajęcia -  pasaliśmy krowy, owce, pilnowałyśmy gospodarstwa. To nie było tak jak dzisiaj, że macie wolny czas, możecie pójść do kina czy na dyskotekę.

Organizator

Miasto Bełchatów